rozmowa z Bogusławem Bagsikiem i Andrzejem Gąsiorowskim
Bogusław Bagsik - Właściwie jest to nasza wina, skutki naszego, może wykrzywionego poczucia humoru. Kiedy zorientowałem się, że prawdopodobnie nasze wszystkie rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane, zaczątem w różnych rozmowach wspominać mimochodem o komandosach, którzy stale nas otaczają, zarówno na Wspólnej jak i w Pęcicach. Rzucałem różne liczby - dziesięciu, dwudziestu, czterdziestu. Zdaje się, to kiedyś określiłem ich nawet jako komandosów izraelskich. To musiało wzbudzić emocje w UOP-ie. Jednak nie możemy się nadziwić, że taki sztubacki żarcik tak mocno się "załapał". Wystarczyło przecież sprawdzić na miejscu albo zapytać swoją "wtyczkę" w naszym biurze.
Andrzej Gąsiorowski - Po zaginięciu Magdy Bagsik, zdenerwowany skrajnie Boguś bez przerwy wykrzykiwał przez telefon, że jak się żonę nie znajdzie, posunie się do desperackich czynów z użyciem wspomnianych komandosów. Może żandarmeria wojskowa i bryrgada antyterrorystyczna mają za mało ćwiczeń, w każdym razie podobno aż przebierali nogami w czasie akcji. To był głupi dowcip, bo mógł się źle skończyć. Z relacji naszych przyjaciół wiemy, to "bojownicy sprawiedliwości" byli gotowi posunąć się do strzelania przy najmniejszej próbie oporu. Byli naprawdę przekonani, to napotkają a nas uzbrojonych komandosów. Na końcu konwoju, który "zdobył" Pęcice jechała przecież karetka pogotowia. To chyba mówi samo za siebie.
B.B. - Ostatnio dowiedzieliśmy się, to sam premier Bielecki w rozmowach prywatnych mówił o naszych dwudziestu komandosach. Kto tu kogo robi w "jajo"?
J.D. - Wydaje się, że wyjechaliście w ostainiej chwili. Jak to się stało?
B.B. - To pytanie pada dosyć późno. Wolna prasa długo się z nim ociągała. Odpowiem nie wprost. O działaniach UOP-a przeciw nam wiedzieliśmy od dłuższego czasu: Trwały przez sześć, siedem miesięcy. Wspomniałem ci o nich w czerwcu. Przy tak długim okresie zainteresowania nami, mieliśmy niejeden przeciek. Nie mogę też wykluczyć, to ten ostatni przeciek był sterowany. Rozpętanie całej afery bez nas było znacznie wygodniejsze. Można mówić i pisać co się chce. Aresztowani bankowcy też łatwiej zmiękną po argumentach typu "cwaniaki uciekli a was zostawili i śmieją się teraz".
J.D. - Jednak przeciętny obywatel uważa, że ucieczka jest przyznaniem się do winy...
B.B. - Przeciętny obywatel tak wiele uwarza, że trudno spełnić jego oczekiwania. Zresztą obywat zagrozony sam ucieka, czy jest winny czy nie. Zachowaliśmy się ta jak przeciętni obywatele. Nie mamy jeszcze pełnego zaufania do odrodzonego wymiaru sprawiedliwości. Poczekamy, zobaczymy. Zresztą o jaką winę chodzi?
A.G. - Przeciwko mnie nie ma jeszcze żadnych zarzutów. Bogusiowi zarzuca się tylko danie łapówki, ale pani prokurator mówi to ładniej. "Przeciwko Gąsiorowskiemu nie ma zarzutów, ale nie wyklucza się, to będą" ! Sformułowania o "nieobliczalnych stratach" i "zerach, które się mylą" prokuratorowi - to właśnie przyczyny dla których w porę wyjechaliśmy. Kiedy nagle potrzeba igrzysk, o Iwy zawsze łatwiej niż o chrześcijańskie dziewice.
J.D. - Czy jest afera bankowa?
B.B. - Oczywiście, że jest! Aferą jest stan polskiej bankowości. Przestarzałe prawo bankowe, niekompetencja urzędników, brak wyobraźni. Wykorzystaliśmy to w jakimś stopniu, ale patrząc na całokształt naszych działań bankowych absolutnie nie czujemy się winni. Nasza działalność bez wątpienia była korzystna nie tylko dla nas, ale i dla Polski.
Andrzej Gąsiorowski - Po zaginięciu Magdy Bagsik, zdenerwowany skrajnie Boguś bez przerwy wykrzykiwał przez telefon, że jak się żonę nie znajdzie, posunie się do desperackich czynów z użyciem wspomnianych komandosów. Może żandarmeria wojskowa i bryrgada antyterrorystyczna mają za mało ćwiczeń, w każdym razie podobno aż przebierali nogami w czasie akcji. To był głupi dowcip, bo mógł się źle skończyć. Z relacji naszych przyjaciół wiemy, to "bojownicy sprawiedliwości" byli gotowi posunąć się do strzelania przy najmniejszej próbie oporu. Byli naprawdę przekonani, to napotkają a nas uzbrojonych komandosów. Na końcu konwoju, który "zdobył" Pęcice jechała przecież karetka pogotowia. To chyba mówi samo za siebie.
B.B. - Ostatnio dowiedzieliśmy się, to sam premier Bielecki w rozmowach prywatnych mówił o naszych dwudziestu komandosach. Kto tu kogo robi w "jajo"?
J.D. - Wydaje się, że wyjechaliście w ostainiej chwili. Jak to się stało?
B.B. - To pytanie pada dosyć późno. Wolna prasa długo się z nim ociągała. Odpowiem nie wprost. O działaniach UOP-a przeciw nam wiedzieliśmy od dłuższego czasu: Trwały przez sześć, siedem miesięcy. Wspomniałem ci o nich w czerwcu. Przy tak długim okresie zainteresowania nami, mieliśmy niejeden przeciek. Nie mogę też wykluczyć, to ten ostatni przeciek był sterowany. Rozpętanie całej afery bez nas było znacznie wygodniejsze. Można mówić i pisać co się chce. Aresztowani bankowcy też łatwiej zmiękną po argumentach typu "cwaniaki uciekli a was zostawili i śmieją się teraz".
J.D. - Jednak przeciętny obywatel uważa, że ucieczka jest przyznaniem się do winy...
B.B. - Przeciętny obywatel tak wiele uwarza, że trudno spełnić jego oczekiwania. Zresztą obywat zagrozony sam ucieka, czy jest winny czy nie. Zachowaliśmy się ta jak przeciętni obywatele. Nie mamy jeszcze pełnego zaufania do odrodzonego wymiaru sprawiedliwości. Poczekamy, zobaczymy. Zresztą o jaką winę chodzi?
A.G. - Przeciwko mnie nie ma jeszcze żadnych zarzutów. Bogusiowi zarzuca się tylko danie łapówki, ale pani prokurator mówi to ładniej. "Przeciwko Gąsiorowskiemu nie ma zarzutów, ale nie wyklucza się, to będą" ! Sformułowania o "nieobliczalnych stratach" i "zerach, które się mylą" prokuratorowi - to właśnie przyczyny dla których w porę wyjechaliśmy. Kiedy nagle potrzeba igrzysk, o Iwy zawsze łatwiej niż o chrześcijańskie dziewice.
J.D. - Czy jest afera bankowa?
B.B. - Oczywiście, że jest! Aferą jest stan polskiej bankowości. Przestarzałe prawo bankowe, niekompetencja urzędników, brak wyobraźni. Wykorzystaliśmy to w jakimś stopniu, ale patrząc na całokształt naszych działań bankowych absolutnie nie czujemy się winni. Nasza działalność bez wątpienia była korzystna nie tylko dla nas, ale i dla Polski.
J.D. - Czy interes z "Ursusem" był waszą najwlększą porażką?
B.B. - Zachciało się nam interesów z państwowym przedsiębiorstwem! Myśleliśmy, że kupując produkcję na pniu pomagamy zakładowi i ewentualnie rolnikom.
J. D. - Nie wierzę w takę wersję. Bylo oczywiste, że po trzech kolejnych podwyżkach cen Ursusa od jesieni 1990 roku, nie uda się sprzedać tych ciągników rolnikom. Rozmawiałem z byłym dyrektorem Szczygłem, z którym dobiliście targu. Było mu wszystko jedno komu sprzedaje. Był zaszokowany, kiedy po dojściu do porozumienia, Bagsik wrżczył mu jako należność wyjęty z kieszeni czek na 160 mld zl. Po prostu, od tak.
B.B. - Dostaliśmy 15 procentowy upust cenowy, to było zachęcające.
J.D. - Dalej mam wątpliwości. Organizacja sieci dystrybucyjnej i oprocenrowanie kredytu dla nabywców tylko 1 procent miesięczme zmuszał do sprzedaży traktorów po tej samej cenie, co fabryka. Musiał być jakiś inny motyw.
B.B. - ... A.G. - ...
J.D. - Podam swoją wersję. Pod transakcję z "Ursusem" dostajecie ogromny kredyt dewizowy. Przyjmijmy, że w zakupy traktorów włożyliście 40 mln $. Łatwo obliczyć przy jakiej sumie kredytu, na przykład na 8 procent rocznie, mogliście kupione traktory przerapiać w hucie jako zlom, a resztę uzyskanego kredytu, po zamianie na złotówki, ulokować w polskim banku, na przykład na 80 procent rocznie. A gdyby udało slę traktory wyeksportować, to zysk byłby jeszcze większy.
B.B. - Możesz myśleć co chcesz, ale z naszej strony to była uczciwa transakcja.
J.D. - Chodzi mi o sam mechanizm. Bez mojego hipotetycznego pomysłu musiałbym uznać, że "Ursus" to wasze jedyne niepowodzenle.
A.G. - Przeceniasz nas. Mieiiśmy więcej wpadek, może nie na taką skatę, ale saldo ogólne było dodatnie i na tym polega biznes.
J.D. - Jaki był wasz największy sukces?
B.B. - To zabrzmi paradoksalnie, ale największy sukces to sposób pozbycia się flrrny Art B!
J.D. - ???
B.B. - Orientując się, to sprawy nie idą za dobrze, to komuś zalezy, żeby nas udupić, spowodowaliśmy, że nasze zobowiązania skoncentrowały się w Banku Kredytowo-Handlowym (BHK) w Katowicach.
A.G. - Kiedy okazało się, to nasze zobowiązania wobec BHK w Katowicach wyniosły około 110 mln $, zaproponowaliśmy prezesowi panu Ryszardowi Janiszewskiemu przejęcie firmy w zamian za zobowiązania. Przy trudnej do precyzyjnego określenia wartości firmy i propozycji raczej "nie do odrzucenia" - altematywą bytoby ogłoszenie niewypłacalności - bank zgodził się i nie zrobił złego interesu! Zastrzegliśmy sobie możliwość zwrotu firmy po ewentualnym spłaceniu należności z odsetkami. Właściwie była to transakcja kupna-sprzedaży. Tylko taka forma mogła uratować istnienie flrmy. Kandydatura Aleksandra Gawronika wybitnego menedżera na nowego prezesa Art B, też była naszym pomysłem. Wcześniej z powodzeniem obracał on naszymi pieniędzmi. Gawronik miał wszelkie szanse na wyprowadzenie firmy ze stanu pewnej hypertrofii, na którą zapadła rozwijając się w sposób, którego nie byliśmy w stanie opanować i kontrolować. To był koniec lipca tego roku. Teraz nie jesteśmy optymistami. Konta firmy są zablokowane, prestiż nadszarpnięty. Mozliwości kredytowe zamknięte.
J.D. - Powiedzcie coś o działaniach poza Polską.
A.G. - W USA mamy biuro w Houston w Teksasie. Pracują tam między innymi ludzie, którzy uczyli nas biznesu. Biuro to załatwia nasze amerykańskie interesy. Tworzy nasz image w USA. Może w Polsce dziecinnie to wygląda, ale fakt, że przylatuiemy do Ameryki własnym samolotem odrzutowym, marry w Teksasie porządne biuro, a nawet mamy tam Ferrari Testarosa, odpowiednio nas ustawia. Najlepszy przedstawiciel rządu polskiego, z pełnymi kwalifikacjami i ze stu dolarami diety dziennie, nie będzie nigdy rzeczywistym partnerem amerykańskiego biznesmena. Tak to jut jest w świecie wielkiego biznesu. Samoloty, helikoptery, drogie samochody - to "zewnętrzne objawy luksusu", jak to się kiedyś w Polsce nazywało, to bardzo opłacalne inwestycje. To się w interesach wielokrotnie zwraca. Kupowaliśmy to wszystko za własne, firmowe pieniądze, a nie na koszt społeczeństwa. No, samochody może mogliśmy mieć gorsze. To taka nasza mała słabość. Może Bogusia większa niz moja. Nawet teraz, kiedy wiele spraw jest w zawieszeniu i nie jesteśmy w najlepszych nastrojach, Boguś prawie kupił nowego Mercedesa 600 SEL. Na szczęście pomylili się w naszym biurze w Hanowerze i nie był to SEL, tylko SE, więc Boguś zrezygnował. Ja czekam teraz na swoje BMW 750. Płynie z Niemiec, gdzie je zostawiłem po wyjeździe z Polski.